ur. 30 lipca 1898 r. w Janopolu, zm. 18 czerwca 1990 r. w Warszawie
Na przedwojennych zdjęciach z zawodów hippicznych jest jedna postać, która nie skacze, ale unosi się wraz z koniem nad ziemią, wysoko ponad przeszkodami, w idealnym półsiadzie i doskonałej harmonii z wierzchowcem. To Henryk Leliwa-Roycewicz – gwiazda polskiego jeździectwa w okresie międzywojennym, wicemistrz olimpijski z Berlina z 1936 r. i bohater kilku wojen, w czasach stalinowskich więziony i prześladowany za służbę dla kraju.
Urodzony w starej polskiej rodzinie na Żmudzi Henryk miał we krwi miłość do ojczyzny i koni. Jako 16-latek wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej, uczestniczył w rozbrajaniu Niemców w Wilnie, a następnie walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. W roku 1920 w stopniu podporucznika rozpoczął służbę w 25 Pułku Ułanów Wielkopolskich i tam rozwinęła się jego jeździecka pasja. Szlifował ją na licznych kursach, m.in. w słynnym grudziądzkim Centrum Wyszkolenia Kawalerii. Wyspecjalizował się w konkurencji wymagającej najwyższego kunsztu jeździeckiego i porozumienia z koniem – wszechstronnym konkursie konia wierzchowego (WKKW), składającym się z ujeżdżenia, wyścigu z przeszkodami i skoków. Przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie w Berlinie był wielokrotnym mistrzem i wicemistrzem kraju w tej konkurencji i trzy razy zwyciężył w najbardziej prestiżowych zawodach jeździeckich swoich czasów – konkursie o Puchar Narodów.
Największy sukces Henryk Leliwa-Roycewicz odniósł wraz z kolegami podczas olimpiady w Berlinie w roku 1936. W igrzyskach, które stały się demonstracją potęgi III Rzeszy, startował ze znakomitymi jeźdźcami: Zdzisławem Kaweckim i Sewerynem Kuleszą w drużynowym konkursie WKKW. Polska ekipa gładko pokonywała kolejne konkurencje morderczych, kilkudniowych zawodów. Przed najazdem na jedną z przeszkód Niemcy zatrzymali Leliwę-Roycewicza, twierdząc, że ominął inną i zostaje wycofany z zawodów, co okazało się nieprawdą. Jeździec musiał jednak zawrócić, wyjaśnić sprawę, stracić cenne minuty – i w ten sposób polska ekipa zdobyła „tylko” srebro. Biało-czerwoni mogli pocieszać się wyłącznie tym, że zbiegiem okoliczności we wszystkich sześciu jeździeckich konkurencjach igrzysk w Berlinie złoto przypadło gospodarzom.
Atmosfera berlińskiej olimpiady zapowiadała grozę następnych lat. Podczas bombardowania Warszawy hitlerowskie pociski spadły także na Ośrodek Zapasowy Kawalerii w Garwolinie. W ciągu kilkunastu minut ogień strawił cały sprzęt, olimpijskie medale i puchary, zabitych zostało też kilkadziesiąt najlepszych koni sportowych. Rotmistrz Henryk Roycewicz walczył w tym czasie pod Mińskiem Mazowieckim, Tomaszowem Lubelskim i Krasnobrodem, został postrzelony i ranny wzięty do niewoli, jednak udało mu się zbiec ze szpitala. Rok później widzimy go w okupowanej przez hitlerowców Warszawie, gdzie dowodzi batalionem „Kiliński”, walczy w powstaniu warszawskim i bierze udział brawurowych akcjach, m.in. zdobyciu gmachów Poczty Głównej i PAST-y. Wojnę kończy ciężko ranny i odznaczony dwoma Krzyżami Srebrnymi Orderu Virtuti Militari.
Najbardziej dojmującym doświadczeniem dla Henryka Leliwy-Roycewicza miała być jednak stalinowska rzeczywistość. Na początku 1949 r. został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa, poddany brutalnemu śledztwu i skazany za rzekomą działalność wywrotową na sześć lat więzienia oraz przepadek całego mienia. W roku 1957 uzyskał zwolnienie z więzienia i uniewinnienie. Oficer olimpijczyk wrócił na ukochany tor jeździecki, początkowo jako zwykły magazynier, a z czasem – instruktor i trener. Zmarł w 1990 r. Do końca przewodził środowisku żołnierzy batalionu „Kiliński” i dbał o pamięć o jego poległych bohaterach.